Defekty percepcji i zamiłowanie do dystraktorów

System poznawczy mózgu ma być przede wszystkim skuteczny. Takie kryterium wykształciło się w toku milionów lat ewolucji, dla której skuteczny znaczy tyle, co wystarczająco efektywny by przeżyć. Na przestrzeni ostatnich tysięcy lat zasady kierujące naszym funkcjonowaniem zaczęły się zmieniać, jednak jest to zmiana na tyle nowa i nagła, że nasze nawyki, które dostaliśmy w ramach prezentu genetycznego od naszych dalekich przodków, nie nadążają za nią.

Siedząc i wkurzając się na fakt, że ciężko nam się skoncentrować, gdy każda mała pierdoła odwraca naszą uwagę, zapominamy, że ten mechanizm był kiedyś wygraną na loterii. Działał on bez zarzutu, gdy wyłapanie nagłej zmiany w otoczeniu rzutowało na to, jak długo będziesz się jeszcze cieszyć swoim życiem i czy będziesz miał kiedyś okazję biegać po łące polując na jelenie. Genialny mechanizm.

„Mistakes” is the word you’re too embarrassed to use. You ought not to be. You’re a product of a trillion of them. Evolution forged the entirety of sentient life on this planet using only one tool: the mistake. („Westworld”)

Stąd właśnie wywodzi się zamiłowanie naszych mechanizmów kognitywnych do wszelkich dystraktorów. Działają one w trybie ciągłego skanowania otoczenia. Tak jakby chciały być świadomie jak największej ilości informacji w danej chwili nam dostępnych. Ciągła analiza środowiska, w którym się znajdujemy, nie jest jednak za darmo. Pobiera ona nasze cenne zasoby uwagowe, których mamy skończoną ilość. Zwrócenie na coś uwagi skutkuje przerwaniem lub spowolnieniem aktualnie wykonywanej czynności, co nie jest takie głupie, jeżeli gdzieś obok może pojawić się pożywienie lub drapieżnik. Szybkie wyłapanie tej zmiany jest informacją na wagę złota (a przynajmniej kiedyś było). Inwestujemy więc naszą uwagę w to, co zwiększa nasze szanse przeżycia. Pay attention, jak by to powiedzieli anglicy, bo przecież nic nie jest za darmo.

Oczy zajmują rejestrowaniem bodźców wizualnych. Surowe informacje wysyłają do kory wzrokowej, gdzie następuje ich interpretacja i to, co nazywamy widzeniem. Widzieć to jednak za mało. Trzeba to jeszcze zauważyć.

simonpage-concentrate-print-1024x1024

Wszystkie bodźce wizualne, które w tym momencie wyłapujesz, składają się na Twoje pole widzenia. Widzenie jest jednak sztuczką, bo choć nie zdajesz sobie przez większość życia z tego sprawy, to jego wynik jest mocno naciągany i wybrakowany. Przyozdobiony jest wieloma niedoskonałościami takimi jak plamka ślepa, która dosłownie wypala nam dziurę w samym centrum pola widzenia, ruchy sakkadowe, podczas których postrzegany obraz zmienia się w nic nieznaczącą papkę lub ostrość widzenia, która ogranicza się do niewielkiego obszaru w samym środku percypowanego obrazu.

– Widzenie i tak jest w większości oszustwem – ciągnął. – Tak naprawdę nie widzimy nic, w wysokiej rozdzielczości jest tylko parę stopni tam, gdzie się skupia oko. Reszta pola to mgła – tylko światło i ruch. Ruch powoduje zogniskowanie. A nasze oczy cały czas latają, wiesz, Keeton? To się nazywa „ruchy sakadyczne”. Obraz się rozmazuje, bo ruch jest za szybki, żeby mózg nadążył z integrowaniem klatek, więc między przystankami oko po prostu się wyłącza. Rejestruje tylko te izolowane stop-klatki, ale mózg wycina puste kadry i montuje materiał, dając mózgowi… złudzenie ciągłości. (Peter Watts, „Ślepowidzenie”)

Widzenie jest tak niesamowitym procesem, że tych kilka niedoskonałości mu nie umniejsza. To cud, że pomimo nich tak dobrze się spisuje. Biorąc pod uwagę to, że większość naszego pola widzenia to mgła złożona ze świateł i ruchu, sensowne wydaje się istnienie mechanizmu, który pozwalałby wyciągać z niej jakiekolwiek informacje. Taki mechanizm istnieje i reaguje właśnie na ruch.

O ile ciężko dostrzec jakiekolwiek detale na peryferiach dostępnego nam obrazu, to poruszający się obiekt łatwo daje się wyłapać. Uwaga błyskawicznie jest kierowana na obiekt, który „wyskakuje” gdzieś na obrzeżach naszego pola widzenia. Bez przerzucenia na niego uwagi nie bylibyśmy w stanie go zidentyfikować. Łatwo obnażyć nasze braki w zakresie wyrazistości tego, co obejmujemy wzrokiem. Skoncentruj uwagę na jakimś przedmiocie na wprost Ciebie, weź kartkę z napisanym na niej słowem i, zaczynając od obrzeży swojego pola widzenia, sprawdź jak bardzo musisz ją zbliżyć do obiektu, na który kierujesz uwagę, aby móc je odczytać. Niedoskonałości ruchów sakkadowych też można wyłapać. Stojąc przed lustrem przeskakuj wzrokiem z jednego oka na drugie. Niezależnie od tego jak blisko się znajdujesz, nie wyłapiesz ruchu swoich własnych gałek ocznych, gdyż odbywa się on właśnie w tych pustych kadrach, w trakcie których ciężko cokolwiek zarejestrować. Widziany obraz, pomimo ciągłego przerzucania wzroku, będzie się wydawał statyczny. Tak jakby nie było żadnego ruchu gałek.

Na pierwszy rzut oka może się więc wydawać, że nasza biologiczna maszyneria jest spieprzona i nie działa sprawnie. Ewolucja prawdopodobnie odpowiedziałaby na to: I co z tego? Żyjesz, więc działa wystarczająco dobrze. I ma rację! Tnąc koszty i preferując tańsze rozwiązania nasz organizm funkcjonuje na tyle efektywnie, że nie jesteśmy nawet świadomi wad naszej percepcji wzrokowej.

Podobnie zresztą jest w przypadku bodźców słuchowych. Dobrze znany efekt cocktail party jest doskonałym przykładem na to, że niezależnie od tego czy chcemy czy nie, stale analizujemy wszystkie dźwięki, które docierają do naszych uszu. Eksperyment ten przedstawia sytuację, w której znajdujesz się na przyjęciu. Pogrążony w rozmowie z jakąś osobą nagle wyłapujesz z innej części sali swoje imię. Nasza narcystyczna uwaga w mgnieniu oka kieruje się na delikwenta, który o Tobie wspomina. Wcześniej pozostawał on w cieniu, jednak potencjalnie ważny bodziec tylko czekał na to, aby wskoczyć do Twojej świadomości. Takich sygnałów jest całe mnóstwo. Szereg sygnałów tylko czeka, aby zwrócić na siebie uwagę.

Nieznajomość tego procesu pociąga za sobą niewygodne skutki. Praca uzależniona od kaprysu dystraktorów występujących w otoczeniu, uwaga przeskakująca z jednego bodźca na drugi kosztem wykonywanego zadania i permanentny brak skupienia nad tym, czym chcemy się aktualnie zająć. Ciężko walczyć ze strategiami mającymi miliony lat. Właśnie dlatego tak ważna dla naszej uwagi jest praca w spokojnym i cichym środowisku. W ten sposób uwalniamy nasz system poznawczy od potrzeby ciągłej analizy tego, co się dzieje dookoła. Walka z przyzwyczajeniami naszego mózgu nie ma większego sensu. Efektywność nauki i pracy jest wynikiem pogodzenia się z nimi i wyjścia im na przeciw. Nie chodzi o to, by próbować się skupić pomimo dystraktorów. Chodzi o to, żeby nie musieć tego robić.

Mind-wandering II: Korzyści z wędrujących umysłów

Na pierwszy rzut mózgu wydaje się, że odpływanie myślami jest zjawiskiem nieporządanym. Bardzo często (na przykład ja w poprzednim wpisie) demonizujemy akty mind-wanderingu, dostrzegamy jedynie jego ciemne strony a tych, którym ciężko utrzymać myśli na wodzy, postrzegamy jako mniej ogarniętych. Trzymanie umysłu w ryzach nie zawsze dobrze mu służy. Puszczanie swoich myśli bez kontroli okrzyknięte zostało opozycją dla mindfulness (czyli skupianiu się na chwili obecnej/byciu tu i teraz), ale odbiera dostęp do wielu profitów, które przynosi swobodnie wędrujący umysł. Bo jeżeli odlatywanie w krainy fantazji jest czymś niekorzystnym, to niby dlaczego tak często to robimy?

Planowanie autobiograficzne

To, że  umysł często wypieprza na orbitę pt. Sorry, zamyśliłem się jest rzeczą oczywistą. Ważniejszym pytaniem jest to, o czym wtedy myślimy. Jeżeli podczas wykonywania jakiegoś zadania Twój system poznawczy ma dostatecznie dużo luzu (tj. dostatecznie dużo niezaangażowanych zasobów poznawczych), to lubi uciekać w przyszłość (Baird, Smallwood, & Schooler, 2011; D’Argembeau, Renaud, & Van der Linden, 2011; Smallwood i inni, 2009). Dokładając do tego fakt, że nasze myśli dotyczą często naszej własnej osoby (Klinger, 1999; McVay & Kane, 2010a,2010b; Smallwood i inni, 2004), otrzymujemy przepis na planowanie celów oraz ogólną refleksję na temat swojej przyszłości i symulowanie przebiegu przyszłych zdarzeń.

Planowanie autobiograficzna pojawia się wtedy, kiedy umysł może sobie na to pozwolić, czyli podczas wykonywania prostych zadań, które w znikomym stopniu obciążają pamięć roboczą (McVay & Kane, 2010a, 2010b; Teasdale, Lloyd, Proctor, & Baddeley, 1993). Z takiej perspektywy fantazjowanie przestaje być czymś, czemu przypinamy łatki jedynie z negatywnymi przymiotnikami. Efektywność mózgu w tym zakresie jest oszałamiająca, biorąc pod uwagę fakt, że nie marnuje on niewykorzystywanych w zadaniu  zasobów poznawczych, lecz wykorzystuje je do planowania i antycypacji. W każdym razie skupia się na tym o wiele częściej, niż na myśleniu o chwili obecnej lub przeszłości (Baird i inni, 2011).

daydream

Kreatywny fantazjujący umysł

Scenariusz nagłego olśnienia jest wszystkim dobrze znany. Jest sobie bliżej nieokreślony naukowiec, który próbuje rozwiązać jakiś problem, ale nie bardzo mu to wychodzi. Pewnego dnia jednak bang! Rozwiązanie samo wpada mu do głowy. Chwileczkę… samo?

Wam też się to pewnie zdarzało wiele razy. To, że nie siedzicie właśnie pochyleni nad jakimś problemem, nie znaczy, że mózg nie stara się go rozwikłać. Mind-wandering okazuje się być właśnie tym procesem, który generuje rozwiązania pod Waszym nosem i wychodzi mu to szczególnie dobrze, gdy umysł idzie sobie na spacer. Mówiąc prosto: im częściej błądzisz myślami, tym bardziej kreatywny jesteś. Standardowym testem służącym do pomiaru poziomu kreatywności jest test UUT (unusual uses task). Polega on na tym, że badanym pokazuje się prosty przedmiot (np. cegłę) i prosi się ich o podanie jak największej liczby nietypowych zastosowań tego przedmiotu.

ADHD

Badania wskazują na korelację pomiędzy MW a poziomem kreatywności. Widać to dobrze u osób z ADHD (Attention deficit hyperactivity disorder), które osiągają znacznie lepsze wyniki w testach mierzących kreatywność niż osoby pozbawionego tego zaburzenia (ADHD, jak sama nazwa wskazuje, wiąże się z deficytami uwagi, a więc skłonnościami do MW) (White & Shah, 2006).

Efekt inkubacji

Nadmierne skupianie się na rozwiązaniu zadania może skutecznie blokować kreatywność (Dijksterhuis & Meurs, 2006). Sposobem na przełamanie tej blokady jest strategia oparta na efekcie inkubacji (incubation effect), czyli zwyczajne zrobienie sobie przerwy od wykonywanego zadania. Co ciekawe, efekty inkubacji są najbardziej skuteczne wtedy, gdy podczas przerwy zajmujemy się niezbyt wymagającym poznawczo zadaniem, co pozwala przeznaczyć fragment zasobów na kreatywne błądzenie myślami (Sio & Ormerod, 2009). Co więcej, zajmowanie się czymś lekkim jest znaczniej bardziej efektywne niż branie na klatę czegoś pochłaniającego całą naszą pamięć roboczą (wtedy umysł nie może sobie pozwolić na MW), odpoczywanie lub nie robienie przerwy w ogóle (Baird i inni, 2012).

W tym momencie na sali powinien rozprzestrzeniać się cień wątpliwości: No dobra, ale skąd wiadomo, że efekt inkubacji działa? A może ludzie kreatywni po prostu lepiej sobie radzą z zadaniami UUT? Zbadano również i to. Robienie przerwy miało jakikolwiek sens tylko i wyłącznie wtedy, gdy badani wracali do tego samego zadania. Efekt zanika, gdy po okresie inkubacji musimy się zmierzyć z czymś innym, niż mieliśmy do czynienia przed przerwą. Wyklucza to możliwość, że ludzie kreatywni lepiej radzą sobie z zadaniami UUT w ogóle, lecz wspiera hipotezę, że podczas przerwy (gdy mamy możliwość odpłynąć myślami) uwalniamy swoją kreatywność.

Dużo prawdy jest więc w tym, że dobrze na jakiś czas zostawić problem, z którym nie możemy się uporać. W trakcie takiej przerwy bardzo możliwe jest, że wpadniemy na pomysł, który był skutecznie blokowany przez nadmierne skupianie się na zadaniu. Sprawdza się to dobrze na egzaminach: jeśli męczysz się z jakimś zadaniem, to zostaw je na jakiś czas i zajmij się resztą testu.

post-64231-this-is-fine-dog-fire-comic-Im-N7mp

Walka z nudą

Autorzy metaanalizy (na której się opieram pisząc ten post) sugerują jeszcze inne profity wynikające z MW. Czasami zdarza się, że musimy poświęcić czas czynności, która nas kompletnie nie interesuje i ogólnie mamy ją w głębokim poważaniu. Brak zainteresowania tym, co musi się robić przeważnie koreluje z męką i lekkim podkurwieniem. Co trzeba jednak zrobić, to trzeba zrobić. MW w takich sytuacjach ma sens i adaptacyjny charakter, gdyż pomaga odizolować się od niekomfortowej rzeczywistości. Żeby na czymś się skupić potrzebne jest minimum ciekawości. Wie to każdy, kto siedział kiedyś na nudnym wykładzie i starał się nie przysypiać. Błądzenie myślami staje się formą ucieczki, która pomaga z walce z nudą.

Sadystyczni naukowcy wzięli kilku badanych i kazali im wykonywać cholernie nudne zadanie przez 45 minut (Baird, Smallwood, & Schooler, 2010). Mierzyli oni (przed oraz po badaniu) nastrój i wyszło na to, że ludzie są generalnie mniej szczęśliwi, gdy muszą brać w udział w tak nudnej czynności. Jednak u tych, którzy oddawali się MW, spadek poziomu szczęścia nie był tak znaczny. W świetle tych wyników można stwierdzić, że adaptacyjny charakter mind-wandering’u może wiązać się z redukcją kosztów emocjonalnych podczas zajmowania się nudnymi sprawami.

Oprócz tego MW zniekształca postrzeganie czasu (na naszą korzyść). Gdy się nudzimy, to 45 minut zdaje się ciągnąć w nieskończoność. Błądzenie myślami sprawia, że subiektywne odczucie czasu skraca się, szczególnie w porównaniu z tymi, którzy na odpływanie w krainę fantazji sobie nie pozwalają.

Nie taki umysł straszny, gdy wędruje

Wymienione korzyści adaptacyjne mind-wandering’u są jedynie tymi, które udało się zaobserwować i zbadać. Niewykluczone, że jest ich znacznie więcej. Często siebie obwiniamy za to, że ciężko nam się na czymś skupić. Nie zawsze odpływanie myślami jest korzystne w danym momencie, jednak znajomość celów, w imię których wolimy sobie generować w głowie alternatywne światy zamiast skupić się na tym rzeczywistym, może pomóc w zrozumieniu naszej obecnej sytuacji. I zamiast brać za pysk swój umysł i kazać mu się skoncentrować, warto zastanowić się czemu tak chętnie ucieka? Jest to wyjście znacznie bardziej praktyczne, niż bezowocne zmuszanie się na siłę do zrobienia czegoś. Może ma do przemyślenia kilka ważnych kwestii i należy dać mu na to chwilę? Może drąc na niego japę blokujemy pokłady kreatywności, bez których znalezienie rozwiązania wydaje się być sytuacją beznadziejną? Albo to, co robimy jest tak mało interesujące, że trzeba przysiąść i zastanowić się nad tym czemu to robimy i jakie z tego mamy korzyści?

Strategie adaptacyjne, które przyswoił sobie mózg są znacznie starsze niż sądzimy (a myślenie, że zmienimy je siłą woli jest dosyć naiwne). Znacznie łatwiej nawiązać z umysłem dialog i starać się go przekonać, pokazać mu powody i potencjalne plusy wykonania jakiegoś zadania, niż zmuszać go do czegokolwiek. Bo prawdopodobnie, gdy tylko odwrócisz wzrok, spierdoli w lepsze miejsca.


Techniczne sprawy:

Post jest mieszanką przede wszystkim metaanalizy dotyczącej MW oraz wiedzy zdobytej na zajęciach Myśli oderwane od zadania. Jeżeli chodzi o badania, to ich spis jest zawarty we wspomnianej metaanalizie (nie miałem siły przepisywać wszsytkich).

StudyHack #1: Jak skutecznie wygłuszać otoczenie

Poza teoretycznymi zagadnieniami, które są wręcz niezbędne w budowaniu solidnej i sensownej wiedzy na temat działania mózgu, warto czasem sypnąć konkretnymi praktycznymi radami.

Postanowiłem więc rozpocząć cykl StudyHacks, w którym pojawiać się będą krótkie wpisy o ciekawych trickach, jakie można wykorzystywać w trakcie uczenia się. Będą to wskazówki oparte na mocnych naukowych postawach, jak i moje subiektywne spostrzeżenia, które mogą ułatwić lub umilić godziny spędzone nad wkuwaniem treści, które prawdopodobnie nigdy Ci się do niczego nie przydadzą. Oto więc pojawia się seria, która zaspokoi (mam nadzieję) Wasze pragmatyczne zachcianki i potrzebę dostawania prostych i skutecznych rozwiązań.

Szum słyszę, czyli jak skutecznie wygłuszać otoczenie

Scenariusz wygląda mniej więcej tak: siedzisz sobie i próbujesz się uczyć do jutrzejszego testu, przy czym średnio co 5 minut pada wiązanka przymiotników, których nie wypada mi tutaj wymieniać. Presja czasu nie pomaga, tym bardziej lekkie wkurwienie, że inni domownicy, z którymi przyszło Ci mieszkać, gdzieś mają to, że próbujesz się skupić. Chęć skupienia się skutecznie gnojona jest przez nieprzyjazne nauce środowisko. Uwaga co chwile gdzieś ucieka, bo ludzie dookoła za głośno rozmawiają lub puszczają bez skrępowania głośno muzykę. Generalnie, sytuacja jest patowa.

Większość z Was w tym momencie zakłada słuchawki i puszcza swoją muzykę. Jest to jakieś wyjście, gdyż w ten sposób odcinasz się od dystraktorów (tj. bodźców, które odciągają Twoją uwagę). Przeważnie to nawet działa, jednak to nadal jest wybieranie mniejszego zła, gdyż muzyka też nie jest dobrym tłem, dla uczenia się. Piosenki też w jakiś sposób kradną trochę Twojej uwagi. Czasami mniej (gdy słuchasz muzyki instrumentalnej i w miarę spokojnej), czasami więcej (gdy słuchasz kawałków, z którymi wiążą się jakieś emocje lub, o zgrozo, z wokalem). O tym, jak różne rodzaje muzyki wpływają na proces uczenia się i na jakiej zasadzie to działa będzie w osobnym poście. Warto jednak przyjąć, że muzyka też nie jest najlepszym rozwiązaniem, chociaż w niektórych sytuacjach pomaga. Oczywiście jest to w dużej mierze kwestia subiektywna, czy ktoś lubi się uczyć przy muzyce, czy nie. Dla niektórych osób faktycznie nie jest to problem. Tym bardziej, jeżeli wybierają odpowiedni gatunek muzyki. Nie wszyscy jednak lubią i potrafią tak się uczyć.

Jest jeszcze inne wyjście, które może skutecznie zastępować muzykę i skutecznie wygłuszać drących ryja lokatorów. Dziwne, ale działa. Możesz sobie włączyć dźwięk odkurzacza lub innego szumu. Osobiście preferuję odkurzacz, choć nie ma to większego znaczenia. Może to być dźwięk wodospadu, deszczu, miksera lub czegokolwiek, co jest monotonne. Na youtube jest pełno takich filmików.

vacuum
„W jaki niby sposób słuchanie odkurzacza ma mi pomóc?”

Po pierwsze, podobnie jak muzyka odcina Cię od niekorzystnego środowiska i dystraktorów, co pomaga skupić się na wykonywanym zadaniu. Po drugie, w odróżnieniu od muzyki (co jest niewątpliwą przewagą tego rozwiązania) powtarzający się, monotonny i bezsensowny dźwięk bardzo łatwo ulega habituacji (inaczej mówiąc, mózg bardzo szybko się do niego przyzwyczaja i przestaje go zauważać). Po bardzo krótkim czasie przestajesz sobie zdawać sprawę, że siedzisz jak przygłup i słuchasz dźwięku odkurzacza. Posrane, ale działa! Jeżeli więc nie chce Ci się iść do biblioteki lub kupować zatyczek do uszu, to odpalaj odkurzacz.